Tak, ten wpis dedykuję czytelnikom bloga: Rodzina na Kredyt!

Pierwszy post na blogu opublikowałam w maju 2016 roku. Ten blog nie był moim jedynym miejscem w sieci, lecz z czasem zaczął nim być. Do końca roku kalendarzowego mam wyzwanie, aby opublikować wam łącznie 100 wpisów. Dziś widzę, że założenie to spokojnie uda mi się zrealizować.

Cieszę się, że tematów finansowych nie brakuje, a właśnie nawet zaczęło ich przybywać. Mam jeszcze kolejne 30 tematów na wpisy, które zamierzam na łamach bloga przedstawić. Oby tylko starczyło mi czasu i zapłału.

Przynajmniej raz w tygodniu dostaję propozycje współpracy: wpisy gościnne, sieci afilacyjne lub reklamy kredytów. Nigdy nie chciałabym, aby blog stał się słupem z ogłoszeniami o chwilówkach. Większość propozycji odrzucam z uwagi na to, że nie pasują do tematyki bloga lub zarobię z nich jedynie grosze. Fajnie, jeżeli raz na rok zwróci mi się utrzymanie hostingu. Blog nie jest jeszcze miejscem zarobkowym i zapewne nigdy nie będzie moim głównym dochodem.

Ktoś napisał komentarz, iż fajnie, że pomimo tylko kilku komentarzy nadal nie zrażam się i prowadzę bloga. A ja wam powiem więcej, ja nie sądziłam, że ktokowiek będzie go czytał. Naprawdę każdy komentarz biorę sobie do serca i analizuję. Próbuję odpisywać na każdy wasz pozostawiony ślad. Średnio statystycznie jest 5 komentarzy na każdy wpis. Myślę, że to niezły wynik po 1,5 roku prowadzenia bloga.

Nie prowadzę aktywnie funpage, choć być może od nowego roku nad tym pomyślę. Moją największą zmorą jest po prostu brak czasu. Wolę wam napisać porządny post, niż wrzucać chaotycznie kilka zdań na facebooku. Być może dlatego, że nie czuję się jeszcze ekspertką w dziedzinie finansów. Dużo mam jeszcze do nadrobienia.

Taki prawdzimy bum w wyświetleniach stron na blogu nastąpił w maju tego roku, gdy oznajmiłam wam, iż się przeprowadzamy. Od tego czasu blog zysuje coraz bardziej na popularności. Z drugiej strony również się do tego przyczyniłam, ponieważ zaczęłam systematycznie publikować posty.

Od czerwca 2017 liczba odbiorców bloga z miesiąca na miesiąc rośnie i to mobilizuje. W październiku liczba wyświetleń przekroczy 8 tysięcy.

Fajnie, że jesteście. Cudownie, że komentujecie. Choć chciałabym, abyście pamiętali, że nie ma jednej recepty na życie. To, co się sprawdza u jednej rodziny, niekoniecznie pasuje do stylu życia drugiej. Super, że czasem trafnie mi doradzicie w jakiejś kwestii. To, że z jednej kwestii wyjdę obronną ręką, to nie znaczy, że zaraz gdzieś coś mi się nie uda. Jestem tylko człowiekiem. Jesteśmy tylko ludźmi.

Wyprałam dziś ubrania w Kłębuszku z Biedronki. Ładnie pachnie, jest tani (Kłębuszek polecony, w którymś z ostatnich komentarzy), ale plam nie doprał. No i znów mam bolączkę, czy dokupić OXY i dosypywać go do każdego prania, czy przerzucić się z powrotem na poczciwą Dosię, która dopiera wszystko.

To, że ktoś poleci mi strączki i kasze- to nie znaczy, że my nagle przejdziemy na mega zdrowe i eko jedzenie. Lubię kaszę gryczaną i Kuskus, ale nie jestem eko i nie jestem bio. Nie jemy samych gotowców, a i preferujemy zwykłą polską kuchnię. Fast foodów też co dzień nie jemy, ale raz w miesiącu uważam, że to nie jest przestępstwo. Z jednej strony są przepychanki, że taniej da się odżywiać, z drugiej strony, że na jedzeniu oszczędzać nie można. Nie lubię przechodzić ze skrajności w skrajność. Ja chcę żyć normalnie.

Jak gdzieś się czasem pomylę i nie wiem, że gdzie się podziało 50/100 zł miesięcznie, to nie załamuję rąk, bo aktualnie miesiąc i tak mi się ładnie w budżecie zamknął. I to jest najważniejsze a jak jeszcze uda się odłożyć jakieś pieniądze to jestem mega happy.

Często dziewczyny w pracy pytają się mnie, czemu ty taka zadowolona jesteś? A dlaczego mam nie być. Jestem zadowolona, bo :

  • samochód mi się dziś nie zepsuł;
  • dojechałam na czas do pracy kilka minut wcześniej;
  • dzieciaki w zerówce były mega grzeczne;
  • udało mi się przeprowadzić zajęcia tak jak chciałam;
  • trafiłam na bardzo fajną promocję w sklepie;
  • dostałam miły telefon;
  • załatwiłam szybko jakąś sprawę.

Ja naprawdę mega cieszę się z różnych pierdół. Nauczyłam się cieszyć wszystkim. Od poprzedniego roku staram się mega ograniczać stres. I tak mamy go dużo w życiu. Przez stres dorobiłam się niedoczynności tarczycy i Hashimoto. Nie chcę za 10 lat dorobić się zawału. Cieszę się choćby z tego, że dziś jest sobota (w momencie pisania tego posta), za godzinę usiądziemy z dziećmi z popcornem i obejrzymy Pingwiny na polsacie. Taki nasz weekendowy rodzinny rytuał. I to jest piękne, bycie ze sobą pomimo wszystko. Cieszę się, kiedy rachunki mam wszystkie zapłacone, a i dziś z obliczeń mi wyszło, że wszystkie zaległe rachunki popłacimy już w październiku! Dodałam ogłoszenie o korepetycjach i ucieszę się, jak choć jeden rodzic zadzwoni, to będzie oznaczało ok 120 zł więcej w naszym budżecie domowym miesięcznie.

Cieszę się z każdego nowego dnia, cieszę się, kiedy dzień dobrze się skończy. Cieszę się, kiedy nastaje godzina 16:00 i wracam do domu, do dzieci. Cieszę się, kiedy widzę rosnące statystyki na blogu i z tego, że jesteście. Cieszę się, że po przeprowadzce, życie zaczyna nam się pięknie układać pomimo różnych niepowodzeń. Cieszę się, że raty kredytów nie przysłaniają mi dziś tych dobrych momentów, bo mam je z czego spłacać. Cieszę się, że mam pracę i cieszę się, że jesteście Wy drodzy czytelnicy. Dziękuję bardzo za Wasze kciuki i wszystkie komentarze „zdrowo- rozsądkowe” 😉 Wbrew pozorom one też są potrzebne, aby się zatrzymać i pomyśleć.

Cieszę się, że jesteście. Dziękuję. Dziękuję, że mogę dzielić się z wami moimi radościami 🙂