Po wykorzystanej szansie na odroczenie rat kredytowych przychodzę do was z cyklem oddłużeniowym. Jeden kredyt wrócił do mnie w tym miesiącu. W listopadzie wracają kolejne dwa. Ze średnim kredytem zostałam po dziś dzień i na szczęście pozostało go po roku tyle, ile w zasadzie rok temu pożyczyłam. W najgorszym wypadku będę go spłacać jeszcze rok. W najlepszym wypadku odstrzelę go po zwrocie podatku. Ten kredyt niesie sobą największe psychiczne obciążenie.

 

Właściwie nie wracam z tym cyklem, aby się przed kimkolwiek tłumaczyć. Utwierdziłam się w przekonaniu, że zostając sama z dziećmi uratowałam siebie.

Wiedziałam jakie czekają mnie konsekwencje decyzji. Wiedziałam, że zostanę sama bez jakiegokolwiek wsparcia  wsparcia finansowego od państwa (prócz 500+) Wzięłam je na klatę. Moje zadłużenie pomału spada. W tym roku kalendarzowym nie wzięłam ani jednego kredytu bankowego i ani jednej pożyczki w instytucjach pozabankowych. Jest zajebiście ciężko.

 

Obraz Gerd Altmann z Pixabay

 

Jestem tak przemęczona, że marzę o dwóch dniach urlopu. Chciałabym móc normalnie się wyspać. Czasem już zapominam o oczywistych rzeczach i wydaje mi się, że więcej nie udźwignę. Ostatnio świadomie rezygnuję z różnych projektów propozycji/ dodatkowej pracy, bo nie daję rady. Doszłam do granicy, której wiem, że nie mogę przekroczyć. Łapię się na przeklętym muszę/ muszę/ muszę. Postanowiłam w ten weekend zatankować auto i jechać gdziekolwiek- odwiedzić rodzinę lub znajomych. Potrzebuję takich wyjść, spotkań, pomimo pandemii.

 

I ja się serio nadal zastanawiam (może dojdę do tego na terapii) nad tą moją heroiczną walką z zadłużeniem. Dlaczego przez 4 lata nie było żadnego progresu? Musiałam dojść do ściany. To chyba podobnie jak z alkoholikiem, który upada na dno- po to, aby zdecydować czy na tym dnie zostaje, czy jednak się ratuje. Z drugiej strony te 4 lata poszukiwania przeróżnych rozwiązań dało mi taką bazę, doświadczenie i pewność, że nawet z ostatnią złotówką poradzę sobie. I tu też muszę się zatrzymać. Na punkcie z ostatnią złotówką.

 

Bo… Ta ostatnia złotówka nie jest najgorsza… I nawet prośba o pożyczkę od znajomej przed następnym przelewem przestała być najgorsza… i te opóźnienia w płatnościach i ponaglenia nie są najgorsze, bo to zapłacę. Nawet w nosie mam czyjąś opinię, gdy mówię, że wychowuję sama dzieciaki- i gdy odmawiam kolejny raz dzieciom czegokolwiek- i gdy kupuję najtańsze łamiące się kredki z Auchan i kiedy nie stać mnie nawet na toner do drukarki warty 15 zł.

 

Te raty kredytowe są zabijające. Te smsy, że 22. upływa termin płatności. I może nie uwierzycie, ale jako nauczyciel stażysta podstawowej wypłaty gołej na rękę bez nadgodzin dostaję na konto 2270 zł… Już dodatkiem motywacyjnym/ za wychowawstwo i staż pracy 3%.

Te cholerne telefony, że może pani Agnieszko dobierze pani 10 tysi bez zaświadczeń o dochodach? Już teraz, zaraz, bo może szykują się większe wydatki? Tak, czynsz szykuje mi się w następnym miesiącu znów do opłacenia- dwa i pół tysiąca…

pozdrawiam „bank od kredytów”- poprawiacie mi dzień.

 

Dziś jestem już tak blisko upragnionego celu, że ta determinacja jest z dnia na dzień coraz większa. Jedynie choroba jest w stanie zatrzymać mnie na krótki czas, później powstaję, otrzepuję kolana, pracuję, biorę nadgodziny i odhaczam każdy dzień miesiąca, aby uporać się choć z częścią zadłużenia w ciągu najbliższych kilku miesięcy, a przełomem w tej drodze będzie koniec 2020 roku oraz początek 2021. Najważniejsze to spłacić te bankowe zobowiązania, reszta poczeka na swoją kolej. I myślę sobie, że miałam pieprzone szczęście w tym cholernym covidowym nieszczęściu, bo mam stabilną pracę. Jeszcze dwa lata temu zapierałam się nogami i rękami, że ja do szkoły nie wrócę. Dobrze choć, że mam taką wdzięczną mieszankę na co dzień szkoły i przedszkola. Pół na pół- online oraz stacjonarnie.

 

Nawet nie przypuszczałam, że podpisując umowę o pracę pod koniec lutego- od marca gospodarka zacznie sypać się jak domek z kart. Na jesień już totalnie. Multum pracowników/ przedsiębiorców zostało bez jakiejkolwiek pomocy.  Teraz to albo zęby w ścianę/ sznurek na szyję/ ogłoszenie upadłości konsumenckiej- kredyty inwestycyjne, hipoteczne oraz konsumpcyjne same się nie pospłacają. Piszę o tym, ponieważ sama niedawno pracowałam na śmieciówkach, prowadziłam DG, pracowałam w restauracji i dorabiałam na weselach- w branży, która dziś jest całkowicie pogrzebana.

 

Idę z tymi ludźmi równo w szeregu. Płaczę z nimi płacąc co miesiąc raty kredytowe. Od początku pandemii pisałam na blogu, że nie boję się wirusa. Z resztą jestem na pierwszej linii frontu i chyba tylko cud się wydarzył, że ostatnio test na covid oblałam. Boję się braku pieniędzy, boje się głodu, fali depresji i samobójstw. Tego też, że jak nie staniemy solidarnie przeciwko rządowej obłudzie, to nie będzie już hasła: „Będzie jeszcze pięknie”.

 

Zniewoliłam się kredytami, zniewoliłam się nadgodzinami, zniewoliłam się płacąc podatki na Fundusz Zdrowia, który nie istnieje. Jednak iluzjami oraz słowami, za którymi nie idzie żaden normalny gest pomocy zniewolić się nie dam. Nie działają na mnie hasła: zobacz, nie masz tak źle…

Resztka mojej godności każde mi walczyć o swoją wolność. Wolność od rat kredytowych, wolność w wyborze oferty pracy, wolność w decydowaniu o moich podstawowych kobiecych prawach. Wolność, aby żyć tak jak chcę.

 

  1. Do końca grudnia zamykam najmniejszy kredyt- pozostało do spłaty 312 zł
  2. W styczniu z 13tki zamykam większy kredyt- postało do spłaty- 986 zł
  3. A w marcu lub w kwietniu ze zwrotu podatku zamykam średni kredyt- pozostało do spłaty 3000 zł
  4. Jak to ogarnę, wezmę się następnie za kartę kredytową, debet, zobowiązania niebankowe, a wisienką na torcie będzie kredyt największy wynoszący w tym momencie 18 tysięcy 500 zł.

 

Wzięłam rozwód z uzależnieniem od nikotyny,

wzięłam rozwód z zadłużeniem,

pozostanie jeszcze jeden rozwód-

wypiorę wszystkie brudy,

rozliczę przeszłość

i

podniosę dumnie głowę