Ostatnio zasypuję was nowymi artykułami. Ciężko mi zaczynać ten cykl na blogu, ponieważ nie mogę i nie chcę nikogo nimi urazić. Znów pisanie ogólnikowo do mnie kompletnie nie pasuje. Spróbuję wam zobrazować kilkoma sytuacjami w życiu, w jakim toksycznym środowisku mieszkałam przez ostatnie 5 lat przed przeprowadzką. Spróbuję wam wytłumaczyć, jak trudno było mi się wyrwać z miasteczka na północy Polski. Będzie to opowieść o naszym powolnym zadłużaniu się. Ten wpis czekał ponad pół roku w szkicach na opublikowanie. Napisanie i upublicznienie go kosztowało mnie bardzo dużo. Jednak po latach muszę to wszystko z siebie wyrzucić. Bardzo dużo czasu byłam z tym wszystkim sama, ponieważ było to wszystko tajemnicą.

Opowiem wam, jakim w ogóle cudem zdecydowaliśmy się na tak raptowny krok rzucenia wszystkiego i jaka myśl mnie do tego skłoniła. To ja namówiłam mojego męża, a długo go namawiałam (jakieś 2 lata) na wyjazd do innego miasta. Opowiem wam, kiedy doszliśmy do granicy… Czemu do tej granicy doszliśmy i dlaczego jedynym rozwiązaniem była przeprowadzka daleko od miasta poprzedniego zamieszkania. 

Po urodzeniu drugiego dziecka przeszliśmy poważny kryzys w małżeństwie, po którym kiełkował w nas pomysł na zmianę życia. Napiszę wam również do czego zdolni są ludzie żyjący w kompletnej biedzie, rzekłabym, że wręcz w ubóstwie. Pokażę wam jak można zatruć życie młodym ludziom dopiero co wkraczającym w dorosłe życie. To będzie bardzo mocny cykl artykułów. Wyjeżdżając zerwaliśmy kontakt z wieloma ludźmi. Jestem również „wyrodną” synową, która odważyła się wykrzyczeć rodzicom męża w marcu 2017 roku, że wyjedziemy i nikt nigdy więcej nie będzie miał wpływu na nasze życie- zwłaszcza oni. Wyjechaliśmy szybko, bo dwa miesiące po wypowiedzeniu moich magicznych słów, które zamieniły się w zaklęcie. Jeszcze tego samego dnia zaczęliśmy z mężem wysyłać CV gdzie się tylko dało, aby tylko zaczepić się gdzieś w okolicach Wrocławia lub Opola. Jak najdalej od miejsca zamieszkania.  Jeszcze teściowie przez kilka miesięcy próbowali….. Telefonicznie manipulować mężem… Nie pozwoliłam, to nam ma się podobać nasze nowe życie. Nie pozwolę dobierać nam mieszkań ( bo nie było placu zabaw obok). Bardzo okrutnie przekonaliśmy się, że ktoś potrafi się nami „żywić” dosłownie i w przenośni. Jak ktoś cieszy się z Twojego nieszczęścia i szuka okazji, aby ci tylko dowalić. Bardzo dużo czasu po przeprowadzce zajęło mi przekonywanie męża, że podjęliśmy najlepszą możliwą decyzję. Przekonywałam go, choć sama jeszcze nie bardzo w to wierzyłam. Dziś wiem, że decyzją o ucieczce uratowaliśmy naszą rodzinę.

Przez 5 lat nie miałam żadnej prywatności. Moje dzieciaki po przeprowadzce wchodząc do większego marketu lub centrum handlowego biegały jak oszalałe, jakby je ktoś z dziczy wypuścił. Cieszyłam się strasznie, że w końcu pokażę im życie w mieście. Wśród pracujących ludzi. Wśród rozwijającej się społeczności. Wśród anonimowości. Pokażę im, że warto się starać, warto marzyć i warto pokonywać własne słabości.

Nasze poprzednie miejsce zamieszkania liczyło ok. 5.000 mieszkańców. Niby miało prawa miejskie (gmina miejsko- wiejska), ale wieś mentalna jakich mało. Ok. 80% wszystkich mieszkańców, aby nie skłamać dzieliło się na:

  • emerytów i rencistów;
  • ludzi żyjących z zasiłków;
  • ludzi żyjących z prac sezonowych (zbieranie truskawek, wykopki, szparagi i jabłka w Niemczech);
  • ludzi żyjących z przemytu (papierosy, benzyna oraz wódka- blisko granica polsko- rosyjska), a że ten przemyt z roku na rok jest coraz bardziej ukracany, bieda jest coraz większa;
  • rodziny utrzymujące się z pracy za najniższą krajową tylko jednego rodzica (ojca) oraz utrzymujące się dodatkowo z zasiłków
  • ludzi kombinujących- zarejestruje się jako bezrobotny (będzie ubezpieczenie) i pracujących na czarno, bezkarnie żerujących na mopsie (znów zasiłki)

Kolejne 20% społeczności miasteczka to ludzie:

  • pracujący w urzędzie miejskim i mopsie za najniższą krajową;
  • pracujący w szkole począwszy od nauczycieli, skończywszy na sprzątaczkach;
  • służby mundurowe (to zazwyczaj ten mąż, który utrzymuje rodzinę)
  • ludzie młodzi- ambitni, pracujący, studiujący, wychowujący dzieci- marna garstka, może 5% z pośród tych 20%.

Obrazowo można stwierdzić, że młodych ludzi w miasteczku było jak na lekarstwo. Ci bardziej ambitni po studiach nie wrócili w rodzinne strony, a ci co zostali klepią biedę czekając na lepsze jutro lub nie chcąc wyjść ze strefy komfortu narzekają na swój los.

W sumie dopiero teraz zaczynam kojarzyć wszystkie fakty. Wiem również z jakiego powodu wmanewrowaliśmy się w cykl kredytów konsumpcyjnych. Na początku naszego wspólnego życia mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu na wsi. Dobrze nam się tam mieszkało. Płaciliśmy tam jedynie rachunki, żadnego odstępnego za wynajem. Urodziło się nasze pierwsze dziecko, zrobiłam prawko i teść obiecał kupić nam samochód. Taki do dojazdów- do szpitala, do miasta, do lekarza. Warunek był jeden- Deawoo Matiz. Nie wiem, dlaczego ta marka samochodu. Do dziś go przeklinam. Kończymy spłacać kredyt, który wzięliśmy kilka lat temu na jego naprawę, następnie ze dwa razy konsolidowaliśmy i dobieraliśmy gotówkę. Tego kredytu zostało do spłaty jeszcze ponad 3 tysiące.

Zbliżał się termin naszego ślubu kościelnego. Ja go nie chciałam. Mieliśmy już ślub cywilny, który odbył się na naszych warunkach. Na kościelny zgodziłam się dla świętego spokoju (bo co ludzie powiedzą) Miałam malutkie dziecko w domu, brakowało nam pieniędzy (oboje szukaliśmy pracy) i naprawdę nie w głowie mi była organizacja ślubu kościelnego. W tamtym czasie utrzymywaliśmy się z mojego stażowego i pieniędzy na naukę z pcpru 1000 zł, męża renta oraz zasiłek pielęgnacyjny wynosił około 600 zł. Organizacją zajęła się teściowa. My ogarnęliśmy świadków i rozmowy z księdzem. Ślub miał odbyć się 29 października, a przyjęcie weselne miało być na 30 osób.

W nocy z 28 na 29 października nasze 4- miesięczne dziecko zaczęło nagle wymiotować i tracić przytomność. Nie zapomnę tego do końca życia, jak cuciliśmy córkę i dzwoniliśmy po karetkę pogotowia. O 4 nad ranem znalazłam się w szpitalu razem z dzieckiem. Nie spałam do rana, ponieważ bałam się o życie dziecka. Córka jeszcze raz zaczęła tracić przytomność w kartce, ale tutaj pomógł już lekarz. Od rana zabierali córkę na przeróżne badania i do szpitala przyjechał mąż z teściową. Ja byłam pewna swojej decyzji, że ślub odwołuję i zostaję w szpitalu. Teściowa przerażona, bo wszystko zapłacone, zorganizowane, ale najważniejsze, że wszystko gotowe i się zmarnuje! Została już tylko jedna szansa, aby ślub się odbył. Justyna, nasza niania. Czasem zostawiałam Natalkę z nią na godzinę, gdy musiałam jechać z dokumentami do miasta. Zadzwoniłam, Justyna zgodziła się zostać z Natalką w szpitalu na ślubie, a nawet jak trzeba zostanie na całą noc. Przygotowania trwały, tylko każdy zapomniał…. o mnie. Dziecko w szpitalu z nianią, a ja? A ja byłam durna, że w ogóle poszłam na taki układ. Potrzeba mi było 5 lat, aby przerwać ten toksyczny krąg. Ślub miał odbyć się o 16:00, o 14:00 w szpitalu zjawiła się Justyna. Podjechałam do miasta i kupiłam mleko modyfikowane, gdyby mojego pokarmu ściągniętego było dziecku za mało. Do domu dojechałam około 15:00. Zdążyłam ubrać sukienkę i na ślub dojechałam w ostatniej chwili. Nawet się nie pomalowałam, nie było czasu. Goście od razu zauważyli po naszych minach, że coś się dzieje. Ta godzina w kościele była najgorszą godziną w moim życiu. Następnie przyjęcie weselne, przywitanie pary młodej. Na swoim weselu nie piliśmy, bo wiedzieliśmy, że to żadna zabawa dla nas. Po godzinie od rozpoczęcia wesela zerwałam się na równe nogi, wsiadłam w samochód i pojechałam do dziecka do szpitala. Wróciłam na wesele ok. 22:00, kiedy połowa gości już rozeszła się do domów ( dziwnie tak się bawić bez państwa młodych), o 2 w nocy byłam z powrotem w szpitalu z dzieckiem. Przyjęcie weselne o 1 w nocy dobiegło końca. I tak naprawdę dziś się zastanawiam, czy nam to w ogóle było potrzebne. Ślub, wesele po całej nieprzespanej nocy. Nie było jeszcze wyników badań i moja głowa krążąca wokół dziecka w szpitalu. Dziś po prostu odwołałabym całą uroczystość i tyle. I myślę, że każdy z gości zrozumiałby moją decyzję- no może prócz teściowej, przecież wszystko zapłacone. Dziś wiemy, że prawdopodobnie córka miała pierwszy atak padaczki. Badania były wykonywane w kierunku zachłystkowego zapalenia płuc. Nic one nie wykazały. Lekarze podejrzewali, że po prostu córka zachłysnęła się pokarmem w nocy. I taki wypis dostaliśmy do domu.

Tak naprawdę wszystkie nasze problemy zaczęły się w momencie przeprowadzki do miasteczka, w którym mieszkają teściowie.  Przeprowadzka nastąpiła jakiś miesiąc po naszym ślubie kościelnym. Teściowie kupili duży 200-metrowy dom do kompletnego remontu, a ich 40 metrowe mieszkanie miało być przeznaczone dla nas i naszych dzieci. Tak się stało. Przeprowadziliśmy się do miasteczka pod koniec 2011 roku po drodze oddając pieniądze z kopert z wesela dla teściów. Rzekomo to był taki zwrot za ich koszt organizacji wesela i….. wkład w ich nowy dom, bo my przecież będziemy mieli swoje mieszkanie.  Teściowie z tego mieszkania za kilka dni mieli się wyprowadzić, ale okazało się, że w domu nawalił piec, przeciekał dach i wiele innych spraw, które wyszły dopiero po jego kupnie. Mieszkaliśmy wszyscy na kupie jeszcze kilka miesięcy, aż na wiosnę teściowie się wyprowadzili, a nas zepsuł się samochód. Przez 5 lat nie doczekaliśmy się przepisania na nas lub na nasze dzieci tego mieszkania. W sumie teściowie nie musieli, a my wyjeżdżając stwierdziliśmy, że to jednak nie było nigdy nasze mieszkanie. Dokumentu na to żadnego nie mamy. 

Okazało się, że rachunki za mieszkanie w miasteczku były dużo większe, niż tam na wsi. Płaciliśmy dużo więcej za prąd i czynsz. Córka była dokarmiana mlekiem modyfikowanym, które swoje kosztuje.  Kupowaliśmy pampersy i potrzeby dziecka rosły. Dla nas z 1600 zł dochodów co miesiąc- to było bardzo dużo. A jeszcze samochód…. Zaczęły się pierwsze naprawy… Taki prezent na nową drogę życia, który zaczął nam robić problemy finansowe. Aż w końcu wysiadł całkiem. Już w pewnym momencie nie mieliśmy pieniędzy na jedzenie, a co dopiero zapłacić mechanikowi ponad 1000 zł! Poprosiliśmy o pomoc finansową teściów. No jak to tak? Przecież oni nam mówili, że samochód to jest skarbonka bez dna, nie pomogą nam, nie pożyczą pieniędzy. Mamy sobie sami radzić. Za chwilę miałam zacząć pracę na umowę- zlecenie. Musiałam dojeżdżać do uczniów i prowadzić zajęcia. Poszliśmy po pierwszy w swoim życiu kredyt gotówkowy…. Mieliśmy wziąć tylko 1000 zł na naprawę samochodu, doradca zaproponowała drugie tyle, ponieważ przydadzą się nam „oszczędności”. I faktycznie przydały się, nie ma takich pieniędzy, których nie można wydać. Postanowiliśmy, że to będzie nasza słodka tajemnica. Przez całą noc nie spałam po podpisaniu przez męża umowy pierwszego kredytu. Na drugi dzień chciałam iść oddać wszystkie pieniądze, a umowę wypowiedzieć. Ale skąd wzięlibyśmy pieniądze? Byliśmy w sytuacji bez wyjścia. Moich dziadków nie chciałam obarczać moimi problemami. Dostaliśmy 2000 zł kredytu, do spłaty było dwa razy tyle. Kredyt zaciągnięty na 6 lat… Po prostu kosmos jakiś

Dalsza część nastąpi, jak połączę wszystkie fakty z następującymi po sobie wszystkimi skutkami, a przez 5 lat było ich jeszcze bardzo wiele. Dziś najchętniej cofnęłabym czas, zostalibyśmy na wsi i nie przyjmowali prezentu jakim był notorycznie psujący się samochód. Odwołałabym cała szopkę ze ślubem kościelnym, wszak już cywilny mieliśmy. Czasu nie cofnę, a mogę jedynie uczyć się na swoich błędach. To jest nasze doświadczenie, którym możemy dzielić się z innymi ku przestrodze przed podejmowaniem pochopnych decyzji.