Nie lubię, jak życie mnie przytłacza. Jak robi się takie szaro- bure, zwykłe i prozaiczne. Długo nie składałam broni. Długo walczyłam w osamotnieniu bez żadnego kompletnie wsparcia. Więc skąd brać siłę na walkę z zadłużeniem, kiedy sił już brak i nic, już nic kompletnie człowieka nie cieszy? Skąd brać siły, kiedy w końcu  czujesz się bezradny a bezsilność przestaje w końcu paraliżować? Skąd brać siłę na walkę z zadłużeniem?

W tym miesiącu zamykam jeden z kredytów, a w kolejnym miesiącu kończy się jeden z abonamentów. Myślałam, że tym wydarzeniom będzie towarzyszyć euforia, radość, poczucie spełnienia. Jednak nic takiego się nie dzieje. Mam wrażenie, że za długo czekałam na ten moment. Wielokrotnie wizualizowałam sobie, jak będę odhaczać każdy kredyt po kolei. Jednak za każdym razem coś działo się nie po mojej myśli. Ja według planu miałam mieć wszystko pospłacane do tego momentu. A jestem dopiero na wierzchołku ściany płaczu. Dlaczego tak jest, że robię 10 kroków do przodu, a następnie cofam się bezsensownie kolejny raz się zadłużając? Jak znaleźć kolejne rozwiązania sytuacji, skoro człowiek już zrobił wszystko, co w jego mocach- aby było lepiej?

Kiedy zapoznałam męża ze stanem naszego całego zadłużenia, z wysokością rat, z rocznym planem spłaty- stwierdził, że jego ta sytuacja przerasta. „Pakujemy się, sprzedajemy wszystko i wracamy”! – wyobrażacie to sobie? Gdzie ja mam wrócić? Do czego mam wrócić? I najważniejsze pytanie: Po co mam wrócić? Przecież wszystkie kredyty i problemy pojadą tak czy siak za nami. Dodatkowo nie zamierzam wracać w toksyczne środowisko, o którym piszę w ebooku. Zdałam sobie sprawę, że ja nie mogę się załamać- choć do tego mam cholerne prawo. Ja nie mogę mniej zarabiać. Każdy miesiąc, który jest „niestabilny” finansowo dodatkowo nas pogrąża.

Newsletter signup

Just simple MailerLite form!
Please wait...

Thank you for sign up!

I kiedy byłam już całkowicie zrozpaczona, bezsilna i bezradna, co widać po poprzednim wpisie blogowym, kiedy płacz i pesymistyczne myśli przysłaniały mi wszelkie dobre momenty w życiu- niespodziewanie po roku psychoterapii poradziłam sobie w jednym deprymującym mnie momencie. Obcy facet zaczął na mnie krzyczeć na stacji benzynowej, a ja zawsze w takich sytuacjach stałam jak ostatnia sierota i nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa. Tym razem pomimo przemęczenia i ogólnego rozbicia stanowczo zaprotestowałam i z całym szacunkiem kazałam panu przestać na mnie krzyczeć. Faktycznie, sytuacja była moją winą (wymusiłam pierwszeństwo przy wjeździe na stację)- aczkolwiek nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie. To była sytuacja pt: „Co pani wyprawia?”, „Kto pani prawo jazdy dał?” ;). Pomimo mojego stanowczego: „Przepraszam, nie zauważyłam pana”- pan przekroczył granice, których ja zaczęłam w końcu bronić.

Dodatkowo grupa wsparcia: Lepsze Życie na facebooku. Zakładałam tą grupę, aby móc podarować innym kobietom- to czego ja na co dzień mam aż nadto: energię, nadzieję, siłę walki, motywację do działania, dobre słowo. Chciałam, aby była do grupa bez żadnego hejtu. Hejt = ban i wylot bezpowrotnie z grupy. Sama wiem po sobie, jak krytyka i bezsensowne ocenianie może skutecznie podciąć skrzydła. Nie spodziewałam się nawet tego, jak ta grupa w niedługim czasie urośnie w siłę i wesprze mnie w kolejnym kryzysowym momencie życia. Dumam już nad pierwszym nieoficjalnym spotkaniem cudownych dziewczyn we Wrocławiu. Na dzień dzisiejszy ta grupa daje mi siłę do szukania kolejnych rozwiązań.

Myślę, że nie możemy zapominać, że nawet w chwilach bezsilności znajdzie się jakieś wyjście. Ja mam cały czas do siebie samej pretensje, że coś uśpiło moją czujność. Mam wyrzuty sumienia, że zrobiłam za mało. Katuje się cały czas rozmyślaniem, że nie byłam zbyt stanowcza i wielu momentach po prostu odpuszczałam. Cofnęłam się kompletnie w mojej walce, a tak naprawdę ja dziś miałam być w zupełnie innym miejscu. Bez kredytów, bez rat, bez żałosnej chwilówki, bez nowego abonamentu. Wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że na wiele sytuacji w życiu nie miałam wpływu. A ja bardzo lubię decydować. Nienawidzę, jak robi to za mnie los.

Pomimo wszystko postanowiłam jeszcze raz zawalczyć. Takim już totalnie ostatkiem sił, bo nawet pisanie książki, a jestem na końcówce- idzie mi jak krew z nosa. Jedynie dziś dziękuję sobie samej, że miałam na tyle w sobie siły, determinacji i zdecydowania, że jestem na finiszu najpoważniejszego projektu w życiu. I tak naprawdę w tej książce pokładam wszelkie nadzieje. Na ten moment najgorsze pożary (raty kredytowe) są ugaszone, ale muszę mieć cały czas rękę na pulsie. Jeszcze jakieś 2 lub 3 miesiące nie zaznam spokoju, bo z oszczędności wypłukałam się kompletnie. W dalszym ciągu prowadzimy budżet domowy licząc grosz do grosza, zapoznałam męża z Exelem, planujemy posiłki według gazetek promocyjnych i stanu zamrażarki, wysyłamy bankom reklamacje zgodne z wyrokiem TSUE ( za wcześniej spłacony kredyt od 2012 roku należy nam się zwrot prowizji i odsetek za niewykorzystany okres kredytowania- dotyczy to również konsolidacji), nie palimy papierosów- mnie za chwilę pęknie 12 stycznia pół roku bez nałogu i nie kupiłam w tym roku żadnej, żadnej nowej bombki na choinkę i świecidełka żadnego.

Zaczęłam trochę siły i energii czerpać właśnie z tego mojego pisania. Od szczenięcych lat biegałam z pamiętnikami, „Złotymi Myślami”. Pilnowałam, aby tylko nikt tego nie odkrył i przypadkiem mnie nie wyśmiał. Następnie w gimnazjum i szkole średniej wymiatałam w pisaniu rozprawek i wypracowań. W domu dziecka pisałam kroniki całej placówki, byłam przewodniczącą wszystkich wychowanków i pisałam przemówienia na różne okazje. Wygrywałam konkursy poezji. Podczas recytowania moich własnych wierszy widziałam, jak komisji zakręciła się łezka w oku. Później przyszedł czas na pierwszy blog, następnie na drugi, trzeci to Rodzina Na Kredyt oraz w końcu książka- własny elektroniczny produkt, który spróbuję wydać bez żadnych nakładów finansowych.

Pisanie było ze mną od zawsze. Pisanie jest sensem, dla którego żyję. Nawet gdyby odebrano mi rodzinę, możliwość zarabiania i spłacania rat, gdyby odebrano mi wolność i sprawność- pozostałoby mi pisanie. Ten blog- to są opisane całe 4 lata mojej nieustannej walki o lepsze życie. Ta historia nie może tak się skończyć! Nie może…. ja po prostu na to nie pozwolę!