Niedawno pisałam na Instastory, iż powinnam mianować się specjalistką od zaczynania na nowo. Jest to też dalsza część przeobrażania tego profilu z tematyki finansowo – oddłużeniowej w lifestyle. Styl życia, z którego wybrzmiewa determinacja zmiany. Droga ku lepszej siebie, ku lepszemu życiu, dobrym wartościom połączonymi ze spokojem działania.

Bo jeżeli ( wiem, że nie zaczyna się zdania od bo… ) nie ruszysz z miejsca, nic się nie zmieni.

Jeżeli się nie odezwiesz, to nikt się nie domyśli czego potrzebujesz.

Jeżeli nie powiesz, że coś ci nie odpowiada, nikt o tym nie będzie wiedział.

Zmianę zawsze trzeba zacząć od siebie i nie czekać, aż ktoś uczyni nasze życie innym, lepszym, piękniejszym. Sami jesteśmy sterami naszego losu. Cokolwiek zrobimy, już dziś zmienimy naszą przyszłość. Co robiłaś/ eś jeszcze rok temu? Ja przerzucałam się pismami sądowymi, tworzyłam spis streści pracy magisterskiej, wybijałam najmniejsze kredyty, ze zmęczenia i z przepracowania płakałam po kątach. Przy życiu utrzymywała mnie praca w przedszkolu, której poświęciłam się w całości i dzieci – aby zadbać w miarę o ich dobrą przyszłość.

Być może opisywanie i pokazywanie mojej historii ma jakiś sens. Gdybym napisała po jakimś czasie, że rozwiodłam się i tyle – nie mielibyście podglądu na to, jak wygląda proces decyzyjności i opieszałości polskiego sądownictwa. Nie wiedzielibyście, gdybyście się nie zainteresowali głębiej tematem, że „dobro dziecka” to tylko w naszym kraju wielkie hasło. Za tym hasłem nie stoi nic. Jak nie wyszarpiesz, nie wywojujesz, nie staniesz w obronie – nikt się tymi dziećmi nie zainteresuje. Jak jako jedyny rodzic przewyższasz dochodami głodowe kryterium dochodowe – nikt nie zainteresuje się tematem alimentów. W końcu pytania w stylu: „A Państwo ci nie daje? ” przestaną dziwić…

Jak nie zapłacisz za terapię u dobrego specjalisty z polecenia – będziesz się odbijać od drzwi do drzwi systemu NFZ. Zajmiesz się problemem powierzchownie, zamiast gruntownie i porządnie od początku do końca. Zamiast uzyskać efekty po kilku miesiącach, poczekasz na nie latami… Ja od dwóch i pół roku nie palę papierosów. Bez psychoterapii i rozłożenia uzależnienia na łopatki nie byłoby to w moim przypadku możliwe. Nawet jeżeli siłą determinacji udałoby mi się samej problem przezwyciężyć, mogłabym wpaść w inne uzależnienie behawioralne. Rozwiązuję również problemy z zadłużeniem i ja nadal nie mogę zrozumieć fenomenu, że będąc samej z dziećmi było mi „łatwiej” uporać się z brakiem pieniędzy, niż we dwójkę dorosłych pracujących osób. Snuję czasem teorie o energii i nadawaniu pewnym rzeczom/ ludziom priorytetu. Być może część energii niepotrzebnie traciłam (ratowanie małżeństwa) zamiast całość jej wcelować w zadłużenie. Aczkolwiek wtedy jeszcze wydawało mi się, że ja całą moją siłą i energią walczę, aby los swój poprawić. Sami byliście tego świadkami.

Gdybym napisała po dwóch latach, że skończyłam studia magisterskie, to po prostu byłby to efekt końcowy i już. Nie dostałabym następnie wiadomości pt: „Aga, dzięki tobie ja również na studia się zdecydowałam, złożyłam dokumenty, jak tobie się udało, to mnie też”! Tymi studiami udowodniłam sobie i czytelnikom, że jak ma się długi, to życie wcale skończone nie jest. Pomimo zobowiązań finansowych i trudnej sytuacji życiowej można się rozwijać, stawać na rzęsach i cele realizować. Gdybym nie zaczęła tych studiów dwa lata temu – czas i tak by zleciał. Dziś nadal legitymowałabym się tytułem licencjata. Nadal uczyłabym w szkole lub w przedszkolu. Nadal nie byłabym magistrem i nie dostałabym podwyżki w pracy. Nie mogłabym też za następne dwa lata szkolne rozpocząć stopnia awansu na nauczyciela mianowanego. Nie otwierając jednych drzwi, zamknęłabym przed sobą kolejne szanse rozwoju. Tak też można.

Gdybym przed 4 laty nie przeprowadziła się na drugi koniec Polski, żadna z tych historii nie miałaby miejsca. W poprzednim miejscu zamieszkania nie znalazłabym pracy na stałe, zwłaszcza w przedszkolu. Nie doszłabym nigdy do momentu rozwodu, bo nie podjęłabym terapii i pracy nad sobą. Nie poszłabym też na studia magisterskie, bo szarpałabym się z brakiem pracy. Nie mieszkałabym też w jednym z największych miast Polski ciesząc się anonimowością na co dzień, bo umówmy się – opisuję historie, które chcę aby ujrzały światło dzienne. Są takie, które nigdy na blogu ani w social mediach nie zostaną opublikowane. Nie napisałabym dwóch ebooków, bo w zasadzie zapewne w poprzednim rejonie zamieszkania nie widziałabym sensu takiej twórczości w toksycznym otoczeniu, które krytykuje i ciągnie w dół. Nie mogłabym też otworzyć się na zmiany i na rozwój. Nie umiałabym zaufać kompletnie obcym ludziom, którzy okazują się pomocni i dają takie światełko w tunelu często wtedy, kiedy już nadziei brak.

Kilka takich aniołów spotkałam na swojej drodze. Często pojawiają się wtedy, kiedy o pomoc się nawet nie prosi. Kiedy cel w moim przypadku prawdopodobnie zostałby za kilka miesięcy osiągnięty, ale dzięki tym aniołom sprawy nabierają tempa i sprawiły, że mogłam zabrać się szybciej za inne rzeczy. Przez wiele lat pomoc odrzucałam, nie chciałam albo inaczej – bałam się, że coś mi zostanie następnie wytknięte i następnie skierowane przeciwko mnie. To też na pewno zasługa w pewnym sensie terapii, że zmieniłam myślenie. Jednak moja historia, przeżycia i ludzie w przeszłości mieli wpływ na to jaka byłam wczoraj i jaka jestem dziś w teraźniejszości. Zmieniamy się i to jest ok. Relacje, które służyły wcześniej, dziś możemy zakończyć. Gdy poczujemy się gotowi możemy zacząć coś nowego.

Ci aniołowie nie chcą nigdy, aby o nich pisać lub poddawać ich pomoc opinii publicznej. Więc będzie trochę inaczej. Napiszę jak ta pomoc zmieniła moje życie, moje myślenie bądź co szczególnego zmieniło się w moich postrzeganiu świata i jako takiej pomocy. Tak jak ja chcę wierzyć, że ten blog daje nadzieję setkom kobiet, które zaglądają tu co dzień w poszukiwaniu nadziei bądź motywacji, aby coś zmienić. Chciałabym, aby ci aniołowie też wiedzieli, że ta pomoc nie poszła „na marne”. Tak, jak ja chcę wierzyć, że ta zakupiona puszka konserwy i baton energetyczny uratują ludzkie istnienie na granicy polsko – białoruskiej tak chciałabym, aby ludzie, którzy pomagają – nie mieli poczucia, że to jest bez sensu.

Moment, w którym odmieniło mi się postrzeganie na ludzką bezinteresowną pomoc był momentem, w którym zostałam z dziećmi sama. I teraz ktoś mógłby wejść i powiedzieć: „Wiedziały gały co brały”, „taka mądra a….. „, „Sama tego chciała, niech sobie radzi”, „trzeba było się nie zadłużać”, „tak to jest jak …” – w zasadzie nieważne.

Pierwsza była Klaudia. Dbała o korektę e-booków. Wiedziałam, że nie jest profesjonalistką. Wiedziałam, że e-book wyjdzie po kosztach. Wiedziałam, że spełnię moje marzenie, a Klaudia postanowiła mnie w tym wesprzeć i pomóc. Po przeczytaniu tekstu powiedziała tylko: „Ja nie wiem, jak ty możesz żyć z tym człowiekiem”. Nie zgadzałam się z nią, kompletnie nie dochodziło do mnie, o czym ona do mnie mówi. Po skończonej korekcie e-booka, kiedy już wszystko w zasadzie było dopięte na ostatni guzik zadzwoniłam do niej. Powiedziałam, że się zabiję. Nie wytrzymam dłuższego krytykowania, zdradzania, że mam dość oszukiwania samej siebie a zastraszania policją, interwencją kryzysową i mopsem nie zniosę. Nie miałam oszczędności, byłam spłukana do cna. Z ponad 30.000 długów na drugi dzień wyszłam z domu tak jak stałam z dwójką dzieci. Wiedziałam, że jak nie odejdę to moje myśli samobójcze przybiorą większą formę, niż tylko rozpędzanie się na krajówce do granic możliwości. Wiedziałam, że znajdę u niej schronienie i w spokoju ( ciężko życie w permanentnym stresie i strachu nazwać spokojem) pomyślę co dalej. To był luty 2020. Trzy dni w tych samych ubraniach pisałam pozew rozwodowy, a następnie w marcu 2020 roku wydałam ebooka.  3 miesiące wcześniej wszystkie dowody rozwodowe zebrałam na dysku twardym a wychodząc z domu zabrałam laptopa, najważniejsze dokumenty i zmieniłam hasła do wszystkiego. Prawdopodobnie, gdyby nie ta dziewczyna – nie czytalibyście już tego bloga lub nie byłby od tamtego momentu aktualizowany. A 1 ebook nie doczekałby się swojej kontynuacji. Dziś terapeutka namawia mnie na napisanie części trzeciej.

Zaczęłam na nowo. Pogrzebałam małżeństwo, poprzednie życie po przeprowadzce, złożyłam pismo do rektora o odroczenie płatności za kolejne 3 miesiące studiów. Wydałam ebooka jednego, drugiego. Zamieszkałam we Wrocławiu i znalazłam pracę na stałe w przedszkolu – w miejscu, które kocham całą sobą. 

Magda – prawdopodobnie okolice wakacji, czerwiec 2020 . Napisała z obcego konta, nie miałam jej w znajomych. Wiedziałam, że czyta mojego bloga. Zdzwoniłyśmy się na Messengerze. Powiedziała, że chce mi pomóc. Pomoże mi spłacić chwilówki. Kwota dzisiejszego całego mojego wynagrodzenia. Nie chciałam się zgodzić, choć wiedziałam że do czasu sądu i komornika w dwa lata uda mi się z cholerstwem uporać. Do dziś nie odbieram telefonów z obcych numerów – efekt półrocznej uporczywej windykacji. Porozmawiała ze mną jak matka z matką, jak kobieta z kobietą (bez oceniania). Pamiętam jak powiedziała: „Czytałam twojego bloga i marzyłam tylko abyś od niego odeszła a jak to zrobiłaś, postanowiłam ci pomóc”. Są ludzie, którzy czytają między wierszami i widzą więcej, niż my sami. Choć kryjemy się za iluzjami i uśmiechem. Nie miałam nic do stracenia, postanowiłam zaufać. Wiedziałam że tego zaufania nie mogę zawieść. Część pieniędzy odpracowałam korkami z niemieckiego, większą część zacznę spłacać w nowym roku – prawie dwa lata po tym wydarzeniu.

Zaczęłam na nowo. Uczyłam się ufać i wierzyć, że po coś los takich aniołów na mojej drodze zsyła. Jestem ateistką. Nie wierzę w boga, ale wierzę w siłę, energię i w to, że wszechświat potrafi sprzyjać. Dzięki tej pomocy mogłam na bieżąco spłacać bankowe zobowiązania i zamknąć 3 mniejsze kredyty do końca roku kalendarzowego. 

Adam – zapalony informatyk, amator, dziś już profesjonalista. Nawiązaliśmy kontakt na grupie Szafrańskiego dotyczącej pokonywania długów. Odzyskał zdjęcia moich dzieci z dysku twardego, kiedy trzech poprzednich informatyków stwierdziło, że kaplica i „się nie da”. Zaprosił mnie do Opola do swojego domu – jeszcze w trakcie pisania tego pierwszego ebooka. To jest człowiek, który ogromną pracą wyszedł z ogromnych długów i docenia życie, takim jakim jest. Zapala światełka, kiedy już nadziei brak. Mentalnie zdeterminowany, dziś instruktor Jogi. Przedsiębiorczy, dający wędki zamiast ryby. Wiem, że nie tylko mi pomógł. Podczas pisania 1 ebooka stwierdził, że wyśle mi egzemplarz polisingowy, który sam składał – abym mogła w miarę na normalnym sprzęcie pracować. Za chwilę wszedł 1 Lockdown, 2 Lockdown i nauka zdalna. Nauczanie zdalne. Bez tego sprzętu nie dałabym rady. Drugi raz zadzwoniłam do niego, gdy byłam w trakcie pisania magisterki. Poprzedni egzemplarz is dead. Płyta główna. Nie do uratowania. Bez zbędnego proszenia i tłumaczenia wysłał drugiego laptopa. Dokończyłam magisterkę i mogę podejmować różne zlecenia dotyczące pracy przez internet. Wiszę mu kwotę wynoszącą prawie całe moje wynagrodzenie. Polecam jego usługi, gdy ktoś tylko zapyta o informatyka. Również czeka w kolejce do spłaty po nowym roku.

Iza – „Jak nie ma to nie wyczarujesz”. Zamknęła moje wszelkie tłumaczenie się, dlaczego akurat zabrakło mi stówkę na terapię i za chwilę podsyła blikiem. Doświadczeniami i historią życiową mogłybyśmy sobie rękę podać. Często dyskutujemy o rezultatach terapii i relacjach damsko – męskich. Iza rozumie wtedy, kiedy nikt inny nie rozumie. Taka przyjaźń platoniczna. Również czytelniczka bloga. Matka, pracownik socjalny – wspólnie klęłyśmy na niesprawiedliwość pomocy w państwie polskim. Szczerze, to nie pamiętam jak zaczęłyśmy znajomość. Iza też czeka w kolejce do spłaty.

Zaczęłam na nowo. Ujrzałam wartościowych ludzi. Ludzi, którzy również mierzą się z niesprawiedliwością systemów, w którym nie ma miejsca na empatię, bo przekroczone dochody/ przychody, zus, vat i „sejo nara” – jak w tych tik- tokach. Zwyczajni ludzie ze zwyczajnym życiem. Ze zwyczajnymi problemami – ale jakże pomocnymi. 

Konrad – historia e-mailowa dotycząca współpracy. Czytelnik bloga, który częściowo przyśpieszył pewne procesy, które „powinny trwać dłużej”. Znalazł mojego bloga, po wpisaniu w wyszukiwarce słów: „Życie jak papier toaletowy„. Na początku nie mogłam uwierzyć w to, o jakiej gotówce my w ogóle w tych mailach piszemy. Pięciokrotność mojego miesięcznego wynagrodzenia. Ja w ogóle nie wzięłam jego słów na poważnie, pomimo, że potwierdził swoje zamiary telefonicznie. Bezinteresownie. Spotkaliśmy się w McDonladzie, gdzie przekazał mi gotówkę a ja bałam się z tym plikiem cokolwiek zrobić. Nie chciałam też pisać o tej pomocy na blogu przez doświadczenia, kiedy byłam z każdego grosza rozliczana. Dziś już to mogę zrobić.

Nie odbiła mi palma. O tej historii wiedziało kilka wtajemniczonych najbliższych mi osób. Absolutnie nie pytałam się nikogo, co z tymi pieniędzmi zrobić. Trzymałam kciuki za proces powstawania Świętych Niemiec”, których Konrad jest autorem i robiłam dobro. Podeszłam do tematu na chłodno i poszłam według poprzedniego planu spłaty zadłużenia. Spłaciłam najmniejszy kredyt w całości, spłaciłam dług u poprzedniej właścicielki mieszkania, opłaciłam obiady w placówkach, kupiłam okulary i dowiedziałam się, że mam astygmatyzm. Do tej pory nie byłoby mnie stać na wydatek około tysiąca złotych a na pewno odmawiałabym sobie takiej inwestycji w zdrowie. Dziś okulary to luksus zwłaszcza z soczewkami posiadające cylindry na astygmatyzm. Jednym ruchem podnisołam komfort życia i wyjechałam na wakacje. Na wakacjach dostałam zaległe alimenty od komornika, które z dziećmi przehulaliśmy w całości. Wiedziałam, że mam oszczędności na koncie i nawet jak tych alimentów więcej nie będzie – nie zginę a długów i tak częściowo się pozbyłam.

Przeczytałam „Święte Niemcy” i dziś jestem fanką twórczości Konrada. Zawsze wydawało mi się, że ten gatunek literacki to twór typowo fantasy bez pokrycia w rzeczywistości. Ja lubię literaturę faktu, reportaże, ciekawe bibliografie i historie życiowe. Okazuje się, że science fiction a zwłaszcza „Święte Niemcy” to wszystko łączą. Ukazują niesprawiedliwość społeczną, podział społeczeństwa i miłość dwojga ludzi, którzy potrafią wznieść się ponad to wszystko. W książce poruszony jest obraz społeczeństwa: obywateli, rezydentów, zajmujących i Polski, która nigdy nie odrodziła się po 2 wojnie światowej. Ciekawe są losy głównego bohatera, który mierząc się z niesprawiedliwością sądowniczą i polityczną zostaje skazany na śmierć. Ciekawe są spostrzeżenia samych autorów dotyczące dzisiejszej sytuacji w kraju a mające odzwierciedlenie choćby na granicy polsko – białoruskiej. Przeczytacie też historię adwokata, który staje się właśnie takim dobrym aniołem.

Więcej nie będę spojlerować. Odsyłam was do imperium Świętych Niemiec. Książka będzie miała swoją premierę już za kilka dni! Powstaną również kolejne części.

 

Znów zmieniłam swoje życie i zaczęłam na nowo. Wyszłam z pracoholizmu do granic sił i możliwości. Dziś weekendy mogę poświęcić na własne przyjemności i dla moich dzieci. To wyjście z pracoholizmu to częściowo zaleta terapii, jednakże wraz ze spłaceniem częściowo zadłużenia proces ten rozpoczęłam już teraz, a nie na przykład dopiero za pół roku. Nawet zepsuta pralka w sierpniu nie była apogeum problemów. Pojechałam do komisu agd, ogarnęłam „nową używkę”. Przestałam szarpać się z każdym groszem, codziennością i z takimi prozaicznymi rzeczami. Skoczyłam życiowo poziom wyżej i odetchnęłam. Wiem, że tej szansy nie zmarnowałam. 

 

Piszę ten tekst w dzień życzliwości, bo jako obywatelka (jeszcze) tego kraju czuję się zaniepokojona obecną sytuacją społeczno – polityczną. Jako matka samotnie wychowująca dwoje dzieci zmierzyłam się z okrutną niesprawiedliwością. Wtedy tylko takie anioły na drodze dawały nadzieję. 

Bądźmy takimi aniołami.