Jak co roku obawiałam się listopada. W listopadzie zawsze dopada mnie nostalgia, przygaszenie oraz ogólne przybicie. Deszczowe ciemnie i mgliste dni wcale nie ułatwiają mi funkcjonowania. Wszystko jest do kitu i ogarnia mnie jesienna depresja. Jednak decyzja o rozpoczęciu terapii psychologicznej nie wydawała mi się całkiem oczywista. Przecież ze wszystkim doskonale sobie radzę. Pomimo wszystko jestem bardzo silną osobą. Choćbym miała głową rozbić mur doprowadzę sprawy do końca. Niestety bardzo często kosztem siebie.

Do pani psycholog zaprowadziły mnie dwie sprawy. Pierwsza z nich to moja teściowa, która wykrzyczała mi podczas urlopu w rodzinnych stronach jaką jestem złą i wyrodną matką. Tylko dlatego, że nie mam własnościowego mieszkania. Do tego mam chorą córkę. Powinnam zamknąć się w czterech ścianach, wziąć zasiłek pielęgnacyjny i poświęcić się całkowicie jej wychowaniu. Druga sprawa to sytuacja w pracy. Uświadomiłam sobie, że bardzo źle reaguję na krzyk. Zamykam się w sobie, płaczę, a osobę atakującą wyobrażam sobie jako monstrum. Mam ojca alkoholika, rzucał się do mnie w pięściami w dzieciństwie. Matkę bił. Uciekałam z alkoholowego domu w zimę, na boso….  Bardzo dużo przeżyłam jak na swój 30-letni wiek. Zapewne dlatego dziś jestem tak zdeterminowana w dążeniu do celu. Jednocześnie mam świadomość, że inna osoba na moim miejscu już dawno mogłaby się poddać.

Z tym krzykiem poradziłam sobie raz dwa zaledwie w miesiąc po pierwszej wizycie u pani psycholog. Psycholog uświadomiła mi, że krzycząca osoba nic fizycznie nie może mi zrobić. Kompletnie nic. Dostałam również zadanie domowe. Nagrać siebie krzyczącą. Okazało się, że krzyk nie jest taki straszny, jak go sobie wyobrażałam. Słuchając siebie też odczuwałam strach i miałam „ciarki” na ciele. Krzycząc nie można kogoś skrzywdzić fizycznie, ale psychicznie już tak. Normalnym jest fakt, że jak ktoś krzyknie, to druga osoba podskoczy. Już po pierwszej wizycie mój strach zmniejszył się o jakieś 90%.

Podczas naszych rozmów pani psycholog zauważyła, że mam bardzo złe zdanie o sobie jako matce. Jak bardzo przejmuję się opiniami innych osób. Zastanawiam się, co oni sobie o mnie pomyślą. Często te myśli blokowały moje działania. Jako zadanie domowe miałam sobie przemyśleć, czy przypadkiem ktoś gdzieś kiedyś w dzieciństwie nie zaszczepił mi stereotypu złej matki. Przypomniało mi się, jak moja mama zawsze była oceniania przez rodzinę jako niedobra matka- w końcu była alkoholiczką. Nigdy nie mogła sprostać opinii dobrej matki.

Nawet czasem sobie sprawy nie zdajemy, jak różne schematy postępowania drzemią w nas od samego dzieciństwa. Kolejna była teściowa już po urodzeniu dzieci. Za każdym razem pouczała mnie jak powinnam… cokolwiek tutaj można sobie wstawić. Powinno się……… trzy razy dziennie podłogę zmywać, należy się! dzieciom założyć czapeczkę. No i najważniejsze, bo co ludzie powiedzą???

Z tym jest trudno, oj bardzo trudno do tej pory, a minęło już kilka sesji. Mieszkałam w małej miejscowości 5 lat. Walczyłam z wiatrakami, próbowałam udowadniać innym jak świetnie ze wszystkim sobie daje radę. Czasem rękami, czasem nogami, czasem kredytem i jakoś szło. Jakoś się toczyło, jakoś to będzie. Po przeprowadzce przestałam udowadniać. Zrozumiałam, że życie jest życiem i różne scenariusze jeszcze nas czekają. Okazało się, że decyzje mogę podejmować sama i nie muszę wcale słuchać czyjejś opinii na ten temat. Mogę również zmieniać swoje zdanie, bo mam do tego prawo. Mogę się mylić. Gdybym wiedziała, że spadnę- usiadłabym sobie. Mogę nawet byka strzelić i literówkę. Najlepszym się zdarza. Też czytam blogi:)

Nadal trudno jest mi odpowiadać na pytania:

  • jak się wtedy czułaś?
  • co sprawiło, że tak zareagowałaś?

We wtorek wrócę do pani psycholog z wydrukowaną listą emocji i uczuć. Takie kolejne zadanie domowe. Uczę się rozpoznawać, co czuję w danym momencie. Nazwanie własnych emocji pomaga mi uporać się z trudną sytuacją. Zaczęłam stosować techniki relaksacyjne, sięgnęłam do medytacji. Czasem wydaje mi się, że pewne sytuacje mnie nie ruszają. A trzy godziny później nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie radzę sobie nadal z nagromadzonymi emocjami, począwszy od euforii, a skończywszy złości i smutku danego dnia.

Nadal jestem niepoprawną optymistką, lubię podejmować wyzwania. Pani psycholog powiedziała, że jestem jej pierwszą pacjentką, która zna swoje zalety i wie, z czego w życiu jest dumna. Z pewnością siebie jeszcze mam problem, choć jest już duża poprawa. Psycholog to lekarz duszy. Psycholog słucha, ale nie ocenia. Pomaga drugiej osobie dojść do odpowiednich wniosków. Wystarczy, że psycholog powie, że widzi łzy w moich oczach, a ja już ryczę.

Na początku myślałam, że to będą dwie, trzy wizyty i na tym koniec. Myślałam, że to taka pestka. Ciekawa jestem, do jakich dojdę wniosków następnym razem. Ile razy mnie jeszcze oświeci w danej sytuacji i ilu zachowań innych ludzi będę świadoma. Poszłam na terapię, aby zmienić siebie. Nie mam takiej mocy sprawczej, aby zmieniać innych. Nie zmienię też mojej przeszłości. Mogę ( już nie powinnam) zmieniać swoją teraźniejszość i przyszłość na lepsze, a nawet w pewnym momencie powiedzieć: „STOP”. Mam do tego prawo.

Nie żałuję wydanych 6 stów na terapię. Czuję, że to dopiero początek drogi. Zdrowie jest bardzo ważne, również te psychiczne. Dlatego też komentarze hejtujące mnie lub moje działania wyrzucam do kosza. Jest to też pewna forma terapii dla mnie samej. Pomimo wszystko blog nadal jest moim miejscem. Jest moją bajką. Wiem, że świata nie zbawię. Więc jak nie chcesz mnie czytać, nie czytaj. Nie będę brać udziału w „gównoburzach”.

W poniedziałek jadę z mężem spłacić najmniejszy z kredytów. Ze zwrotu podatku odhaczymy ten średni, co się ciągnie już 8 lat. Tak, aby psychicznie było nam lżej. Terapia pomogła mi uświadomić sobie, że działanie pomimo strachu jest lepsze, niż brak reakcji z mojej strony. Wzmacnia to moje poczucie własnej wartości i poczucie, że o coś zawalczyłam. A moja chora na padaczkę córka ostatnio robi niesamowite postępy. Cieszę się ogromnie razem z nią! Nie ma taryfy ulgowej, bo bierze na stałe leki.. Dla mnie jest tak samo ważna i niesamowita, jak mój młodszy zdrowy syn. Ostatnio powiedziała, że będzie tak samo nagrywać filmy jak mama. Te live’y też robię czasem pomimo strachu. Muszę się przełamać, pięć razy włączam kamerę w telefonie i tak samo pięć razy wyłączam, aby kolejny raz połączyć się w Instastory na żywo 🙂