Koniec końców, kiedy postawiłam wyraźne granice na kolejnych etapach życia usłyszałam, że już nie jestem taka jak wcześniej. Zaczęłam głośno wypowiadać własne zdanie. Moja twórczość również do rodziny dotarła. Stało się coś, czego od zawsze bardzo się obawiałam. Okropnie bałam się odrzucenia z ich strony.

Rodzina chciała poprzednią Agnieszkę: nieufającą sobie, naiwną, dającą się ranić i zawstydzać. Pierwsza granica została postawiona 5 lat temu, kiedy wyjechałam. Ta granica została postawiona całkiem nieświadomie, ponieważ nie wiedziałam, że od nich też uciekam.  Okazało się, że kolejnych granic i układania mojego życia po swojemu relacja z rodziną nie przetrwała. Został tylko kontakt z siostrą. Dziś jestem na tyle silna, zdeterminowana i pewna siebie, a przede wszystkim jestem pewna własnej wartości., że widocznie ta toksyczna relacja była kosztem stawania się asertywną i świadomą istotą. Jednak wybieram wolność bycia sobą pomimo odrzucenia.

Zawsze podświadomie bałam się tego, co powie moja „najbliższa” rodzina na temat mojej twórczości. Początkowo teksty blogowe publikowałam anonimowo. Wstydziłam się przyznać, że ja to ja. W końcu temat zadłużenia i braku pieniędzy to w Polsce temat tabu. Nikt nie wiedział nic o mojej trudnej sytuacji finansowej. Jedynie czytelnicy. Nie wiedziałam a może bardziej nie byłam świadoma tego, dlaczego tak bardzo boję się przyznać rodzinie, że tworzę w internecie. To też nie były zwykłe zapiski w zeszycie. Ja rzeczywiście dzieliłam się z czytelnikami i obserwatorami najważniejszymi wydarzeniami z mojego życia. Nie miałam i do tej pory nie mam z tym żadnego problemu. No ale ja to ja.

W 2017 roku przeszłam na płatny hosting i zaczęłam zarabiać na pojedynczych współpracach. Szczyt popularności bloga przypadł na lata 2019- 2020, kiedy to napisałam i wydałam dwa e-booki. Prowadziłam swoją grupę wsparcia na facebooku dla kobiet, które motywowałam, aby szły w życiu po swoje. Prowadziłam szkolenia, prym wiodły oczywiście te finansowe, życiowe również. Zaistniałam na Instagramie, gdzie dzielę się urywkami codzienności. Pod koniec 2021 roku zainstalowałam Tik- Toka. Krótkie filmiki, które tworzyłam w tej aplikacji były i są do tej pory takim dopełnieniem całości działalności. Praktycznie cały 2020 rok podczas pandemii utrzymywałam się z dziećmi z bloga, bo w pracy z etatu otrzymywałam najniższą krajową.

Obraz z Edar z Pixabay

Ja to wszystko robiłam, odważnie pięłam się w górę, ale też okropnie się bałam. O tym strachu i o nieuzasadnionym lęku mówiłam też nieraz na psychoterapii. Ja się po prostu tak okropnie bałam. Tylko, że nie da się robić czegoś wielkiego i żeby też ludzie się o tym się nie dowiedzieli. No tak się nie da… Więc albo boisz się i robisz, albo nie robisz nic. Wybrałam to pierwsze. Następnie w 2021 roku wypaliłam się w tematach finansowych. W końcu, ile można pisać o braku pieniędzy i gadać wciąż o tym braku. Ja w końcu rozbiłam tę górę zadłużenia, nawet na wakacje zaczęło mnie być stać. Pokonałam własne demony.

Prowadzenie przeze mnie tego bloga oraz socjal mediów wymagało ode mnie dużych pokładów odwagi ( temat tabu, rozpoznawalność, hejt) a z drugiej strony pokładów dużej energii i zarazem spalania samej siebie. Odczuwałam ogromny wstyd i lęk przed tym, że o mojej twórczości dowie się rodzina. Nie umiałam sobie tego wyobrazić, jakby zareagowali.

Kilka razy odmówiłam wywiadu w Gazecie Olsztyńskiej- w najważniejszym regionalnym tygodniku na Warmii i Mazurach. Odmówiłam też występu w telewizji śniadaniowej. Dziś wiem, że to były takie stracone szanse podyktowane irracjonalnym strachem. Tak naprawdę szanse wypromowania mogłabym mieć dzięki temu większe. W zasadzie ten stan permanentnego wycofania i odmawiania trwał do wiosny tego roku. Obiecałam sobie sama w duchu, że nigdy więcej straconych szans. W końcu myślę, że robię dobrą robotę. Przez ten cały czas dostałam ogromnie dużo informacji zwrotnych, że ta całe blogowanie jest wsparciem. 

Ja tym pisaniem robiłam przez kilka lat coś, czego nie umiałam do końca nazwać. Ja tak naprawdę nie umiałam tego robić, a to robiłam. Dopingowałam kobiety w drodze do samych siebie, rozumiałam ich potrzeby, wspierałam w koszmarnych kryzysach. Z łatwością mówiłam o koszmarnie trudnych życiowych sytuacjach. Każdy w trudnej sytuacji życiowej, zwłaszcza finansowej mógł na tym blogu odnaleźć się sam siebie, przyjrzeć się swoim wyborom i swojej  rzeczywistości. 

W wiosnę tego roku odkryłam, że obserwuje mnie siostra cioteczna. Normalne zjawisko w zasadzie, ciasteczka pokazują osoby, które można znać z innych aplikacji bądź wyszukuje nam znajomych po numerach telefonu. Ludzie reagują różnie, gdy znajdą mnie w socjal mediach. Ja sama osobiście nigdy tym się nie chwalę, zważywszy że poruszana tematyka nie jest dla wszystkich. Cieszę się, że w tamtym momencie byłam pod opieką doświadczonej psychoterapeutki. Czasem słyszę i czytam dla mnie słowa podziwu. Duża część ludzi obserwuje mnie neutralnie. Otwierają bloga, czytają i wychodzą, zostawiają ślad po sobie jedynie w statystykach. To też jest jak najbardziej w porządku.

Moment, w którym „moja najbliższa rodzina” (dziś nią nie jest)  odkryła moją twórczość był zarazem momentem ostrej i zamierzonej krytyki w moją stronę. Spotkałam się z kompletnym odrzuceniem, brakiem akceptacji. O żadnym zrozumieniu nie było mowy. Zmierzyłam się na żywo ze swoim największym lękiem i… tworzyłam nadal. Jednak z mniejszym natężeniem i byłam ciekawa jak ta sytuacja się rozwinie. Rozwinęła się tak, że zostałam wręcz „przeklęta”, „wyklęta”, bo jak to bywa w dysfunkcyjnych rodzinach -jak śmiałam własne problemy wynieść w internet. Jakim prawem pisałam o terapii, o rozwodzie, o tym że w życiu bywało mi naprawdę ciężko. Może po prostu prawda bolała, bo w tych najgorszych czasach „rodziny” przy mnie nie było. Szkoda tylko, że dziś nie mogę wytoczyć pozwu i rozwieźć moich więzów krwi z osobami, które były moją rodziną a nigdy nie życzyły mi dobrze. Pozornie nieraz pomogły, ale tylko po to, aby zagłuszyć własne wyrzuty sumienia. Więcej w tym było krytyki, ośmieszania, krytykowania, zawstydzania i manipulowania. 

 

Także klapki opadły, wyobrażenia zderzyły się z rzeczywistością i najgorsze było to, że do tych osób nie dotarło serce mojego blogowania.Nie Instagram, nie Tik Tok, a właśnie blog i e-booki i to, że z takiej działalności naprawdę można się utrzymać. Sam Internet, blogi i kanały w socjal mediach są przyszłością. Do tej pory zdarza mi się blokować kolejne konta „najbliższej rodziny”, która czeka aż mi się noga potknie. Naprawdę doprawdy wspierające. Grozą jest to, że przez 34 lata życia wierzyłam w to, że takie są funkcje rodziny. Nawet zdążyłam przenieść schemat na własne dzieci, jednak od 5 lat schemat całkowicie się wytarł. W miejsce szkodliwych schematów mogę zapisywać nowe dobre i wspierające nawyki.

Sytuacja hejtu ze strony „rodziny” była też powodem wielu rozmów na sesjach terapeutycznych. Czułam straszną niesprawiedliwość, gdy krytykowano i przeklinano wręcz moje krótkie filmy, podczas gdy one są tylko częścią całej twórczości. Sercem jest ten blog. Zostałam ukarana słowami pogardy i nienawiści za swoją obecność w socjal mediach. Zmierzyłam się ze swoim największym lękiem, wstydem, który wyłazi wciąż nieproszony, ze wszystkimi demonami. Następnie zagrałam „ich” kartami. Usunęłam tę część rodziny ze znajomych na facebooku a następnie zablokowałam ich konta na Instagramie i Tik Toku. Do tej pory tak robię, jak tylko któraś aplikacja wskaże mi nowo powstające. Podeszłam do tej sytuacji, jak do każdego innego hejtera. Postawiłam granice. Nie tłumaczyłam się, nie prosiłam i nie dałam się stłamsić a dziś z podniesioną głową o tym piszę. Po pół roku braku kontaktu znów powstało nowe konto. Je zablokowałam również, tym razem bez żadnych emocji choć pisząc ten tekst one wybrzmiewają.

Obraz Gerd Altmann z Pixabay

Stało się coś dla mnie najgorszego, a zarazem bardzo uwalniającego. Zostałam odrzucona. Za to, że tworzę filmy, teksty i relacje. Za to, że przestałam się bać i przestałam się wstydzić. Również za to, że miałam odwagę się przeciwstawić i nadal tworzyć. Tworzyć bloga i tworzyć własne życie po swojemu.

Bez szukania aprobaty, bez akceptacji „najbliższych”. Bez ich krytyki i bez ich pozornego wsparcia. Bez słuchania tego, co powinnam i tego, czego nie mogę. Stoczyłam swoją najgorszą walkę. Jednak wygrałam jedną z moich najcenniejszych wartości: WOLNOŚCIĄ.

  • wolnością do bycia sobą
  • wolnością słowa
  • możliwością rozwoju
  • poczuciem sprawczości
  • asertywnością
  • byciem ważną dla samej siebie

Gdybym nie była dziś sama dla siebie taka ważna to odebrałabym ten telefon, który dzwonił aż 4 razy przed świętami. Święta to w końcu czas „pojednania”, „wybaczania” i „kochania”, choć na co dzień można komuś oczy wydłubać za odmienny pogląd na życie. Nie odebrałam, tak czy siak zostanę nazwana egoistką.

Mogę być egoistką, jednak chcę być sama siebie przyjaciółką. Chcę być dobra i życzliwa wyłącznie do osób, które są dla mnie dobre i życzliwe. Chcę być sobą, bo nad wszystko cenię wolność do bycia sobą przede wszystkim. Szkoda mi trochę moich straconych szans, ale już się nie boję. Zostałam odrzucona i niezaakceptowana, tak jak moja odwaga była nieakceptowana zawsze więc już nic gorszego w mojej głowie i w moim życiu nie może się stać.

Pokonałam górę zadłużenia i tego się nie bałam.

Pokonałam brak pieniędzy i tego też się nie bałam.

Wyszłam za współuzależnienia.

Rozwiodłam się i na sali rozpraw też mówiłam o tym zadłużeniu.

3,5 roku temu przestałam palić papierosy.

Przeszłam na sobie hejt obcych obserwatorów i czytelników.

Przeszłam na sobie depresję po urodzeniu drugiego dziecka

Wszystko niestety przechodziłam sama. Czasem byłą przy mnie jedyna siostra. Dzięki sis <3

„Bliskiej rodziny” w tych najgorszych momentach przy mnie było.

Dlatego dziś mogę być sobą. Prawdopodobnie, gdyby nie te wszystkie wydarzenia nie odkryłabym prawdy i żyłabym złudzeniami.

Jest to 12 wpis w roku 2022. Liczę na to, że w 2023 roku będzie tu tych artykułów dwa razy więcej 🙂

NAJLEPSZEGO W TYM 2023 🙂