Jednak lubiłam ta formę artykułów. Chciałabym nadal dzielić się z wami moimi przemyśleniami i wydarzeniami w naszym życiu. Ostatni taki artykuł opublikowałam na początku lipca, a od tego czasu tyle się zmieniło.

# praca– począwszy od maja do połowy września sezon w gastronomii był naprawdę szaleńczy. Komunie, imprezy, wesela, imprezy okolicznościowe, obozy, kolonie, śniadania, obiady, kolacje, w między czasie stypy i inne spotkania towarzyskie. W lipcu jeszcze wyrabiałam. Naprawdę odnajdywałam się w tym trybie i byłam całkiem zorganizowana. A w sierpniu wraz z przeprowadzką poczułam, że tego jednak za dużo. Ja nie miałam nawet dnia wolnego, żeby od tak po prostu odpocząć. Po 10 h pracy gnałam z mopem, żeby sprzątać poprzednie mieszkanie. Zanim się przeprowadziliśmy pakowałam wieczorami worki z ciuchami i przydatnymi rzeczami. W między czasie przed pracą doglądanie nowego mieszkania i również jego sprzątanie po malowaniu. Zero czasu dla siebie, zero czasu dla dzieci. Z dziećmi albo mąż, albo niania. Ta niania pomagała mi w ogarnianiu rzeczywistości i również sobie dorabiała pomagając mi z przeprowadzką.

Jeszcze w marcu tego roku myślałam, że ja w tej pracy spędzę kolejne 5 lat mojego życia. Byłam pewna, że to jest to, że to ta atmosfera i Ci ludzie. Okazuje się, że najlepsza atmosfera w pracy może się popsuć. Pamiętacie sami, jak pisałam wam jak to po ataku na mnie agresywnego szefa w hotelu, przyniosłam mu na drugi dzień wypowiedzenie z pracy. Mój mąż mówi, że zawsze podziwiał mnie za to, że tak po prostu stawiam kreskę, mówię koniec  i robię to, co sobie zaplanuję. Nie miałam problemu ze zmianą pracy, więc mówi mi zmieniaj i tym razem!

Tym bardziej, że właśnie spotkałam się z taką agresją ze strony dwóch innych pracowników. Trzy takie sytuacje, po których koleżanka z pracy jedynie powstrzymała mnie przed decyzją rzucenia wszystkiego w cholerę. Jesteśmy we dwie jedynymi zatrudnionymi na stałe kelnerkami/ recepcjonistkami.  Trzecia jest na urlopie macierzyńskim. Powiedziałam mężowi, że w sumie dla mnie to rybka, ja z dwoma językami z doświadczeniem w dwóch zawodach z palcem w nosie znajdę nową pracę. Tylko, że już tak nie chcę… Nie chcę, aby ta sytuacja ze zmianą pracy odbiła się w jakikolwiek sposób na naszej rodzinie. Chcę abyśmy odkopali się finansowo po przeprowadzce, chcę zebrać trochę oszczędności, chcę dopracować jeszcze dwa miesiące, aby przysługiwał mi 26-dniowy urlop (10 lat stażu pracy), chcę mieć przepracowany cały rok w jednej firmie, aby to ładnie wyglądało w CV i powstrzymuje mnie tylko jedno. Szefostwo reaguje na każde takie zachowanie i wiem, że mam je po swojej stronie. Ale również z drugiej strony te osoby czują się bezkarne, ponieważ po prostu brakuje rąk do pracy… Na dzień dzisiejszy przepracuję w tym miejscu minimalnie 2-3 miesiące (do nowego roku), maksymalnie pół roku do czasu zrealizowania celów finansowych. A następnie zrobię odważny krok, aby się nadal rozwijać. Z reszta ja tutaj utknęłam w miejscu, nie mam żadnych szans na awans czy podwyżkę.

# Brak ludzi do pracy- Straszna sytuacja, ponieważ nawet jeżeli pracownik nie nadaje się do pracy, to i tak pracuje nadal, bo nie ma go kim zastąpić. Koleżanka z Wrocławia mówiła, że jest to samo… Nie ma ludzi do pracy… Odczuwa to każdy-  ten pracodawca i pracownik… Ze strony pracownika to jest ok, bo gdziekolwiek nie pójdzie, tam go przyjmą z pocałowaniem ręki, tym bardziej, jeżeli to specjalista i na wiele rzeczy przymyka się oko. Drugi pracownik buczy, że za to samo dostają pieniądze, a ten nowy pracownik po prostu się nie nadaje i ten pierwszy pracuje za dwóch. Pracodawca również jest w kropce, ponieważ albo nie ma chętnych do pracy, albo jak są- to nie wiadomo czy się sprawdzą i wybiera się ludzi z przypadku. Teraz już nie dziwi mnie sytuacja w dwóch poprzednich firmach, gdy odchodziłam- nie było mnie kim zastąpić. To też chodzi o przyuczenie, o przeszkolenie, o wszelkie informacje, które zanim pojmie nowy pracownik- zajmie mu to co najmniej miesiąc.

# rzuciłam palenie- drugi raz w życiu po miesiącu z papierosem. Tak, po pół roku wróciłam do palenia i dwa dni temu znów nie kupiłam kolejnej paczki papierosów. Zaczęłam palić po tych trzech niemiłych sytuacjach w pracy. Kiedy nie potrafiłam sobie radzić z czyjąś agresją w moją stronę. Na razie sytuacja się oczyściła. Mam w końcu wolną sobotę, miałam też jeden dzień wolny w tygodniu. Pomału wszystko wraca do normalności. Nie jest to tylko- praca, praca, praca, a zaczęło być na nowo- praca, dom, dzieciaki, szkoła dzieci- jestem przewodniczącą rady rodziców w maluchach u mojego synka- możecie mi gratulować ;), do tego pomału wracam do blogowania i do normalnego, spokojnego życia. Mam nadzieję, że tym razem pobiję kolejny rekord  w niepaleniu, choć to dziwne- tym razem rzucenie było dużo łatwiejsze, niż poprzednio… Zastanawiam się tylko, czy nie przydałaby mi się jakaś terapia właśnie po to, aby radzić sobie z agresją innych osób skierowaną w moją stronę. Myślałam, że już po przepracowaniu DDA, po wybaczeniu moim rodzicom mam już to wszystko za sobą.

Okazuje się, że gdy ktoś mnie atakuje w najmniej oczekiwanym momencie z krzykiem, z hukiem- w momencie kiedy nie mogę się obronić- zaczynam się tego człowieka bać, panikuję, płaczę, rozpadam się na milion kawałków. Czuję się stłamszona i spada moje poczucie własnej wartości. Koleżanka z pracy powiedziała, że jestem zbyt emocjonalna, bo mówię o własnych uczuciach. Choć ostatnio zareagowałam, z płaczem, ze łzami w oczach, powiedziałam, że jeszcze jedna taka sytuacja z jego strony- to ja zrezygnuję z pracy. Powiedziałam to z taką powagą, że powinno to do niego dotrzeć. Jeżeli nie dotrze… Trudno… Ale ja nie mogę pozwolić sobie na zastraszanie, grożenie bądź poniżanie, tym bardziej, że każdy z nas popełnia błędy, a wtedy nawet nie byłam winna całej sytuacji. Po drugie takie sytuacje bardzo uderzają w moje wartości, a moją największą wartością poza rodziną, zdrowiem jest właśnie szacunek- szacunek innych osób do mnie i szacunek do siebie samej.

A to, że nie potrafię sobie radzić w takich sytuacjach bądź ucinam takie toksyczne relacje raz na zawsze, ma zapewne związek z moim dzieciństwem. Mój ojciec alkoholik bił matkę na moich oczach. Kilkakrotnie uciekałam z domu do wujostwa prosząc ich, aby zadzwonili na policję. Raz mojej matce ucieczką uratowałam życie. I to jest własnie to. Boję się agresji, nienawidzę krzyków, awantur, bądź jakichś wzajemnych pretensji. Nienawidzę niedomówień. Myślę, że jeszcze to powinnam z psychologiem bądź terapeutą przepracować, aby po prostu w przyszłości umieć sobie z takimi silnymi emocjami radzić, a nie uciekać choćby w palenie papierosów, czy płacz po kątach.

#przyszłość- dziś wiem, co chciałabym robić, w jakie miejsca złożyć kolejne CV. Na pewno realizowałabym swoje cele. Pracowałabym zgodnie ze swoim powołaniem, lecz wynagrodzenie na początku oscylowałoby koło najniższej krajowej. Na razie wiem, że nie mogę pozwolić sobie na takie niskie zarobki. Swoje marzenie odkładam na półkę wyżej i będę do niego dążyć. Najpierw zbuduję sobie silne dodatkowe przychody, aby w przyszłości nie bać się spróbować zmienić życiowego kierunku. Praca w restauracji to jest tylko taki etap życia, w którym potrzebowałam stabilizacji i zarabiania normalnych pieniędzy. Zrobiłam krok w tył, aby pomału się rozpędzić.

A czy wam się praca nie kłóci z zarobkami?

Ewentualnie, czy tkwicie w takim momencie, że coś byście zmienili, ale jeszcze nie teraz….?  bo…..

Ja mam tak, że dojrzewam do pewnych decyzji i wiem, że przyjdzie taki moment, że zdecyduję się iść na przód – być może już w przyszłym roku 🙂